ASPI-RACJE

Kawałek z życiowego tortu
Weronika Miksza

Dzień dobry wszystkim, nazywam się Weronika Miksza. Mogłabym dużo i długo wymieniać, kim jestem – gram tyle ról w teatrze życia, że aż nie sposób je zliczyć. To zabawne, że dla każdego jestem trochę kimś innym, a wszystko to łączę w jednym ciele. Nie znalazłam się tutaj jednak, w tym miejscu i czasie, żeby wykładać Państwu filozofię, za którą zresztą – z racji jej abstrakcyjnego charakteru – zwyczajnie nie przepadam. No, właśnie. Nie jestem tu przez przypadek. Jestem tutaj, bo mam „problem starszego pana”, jak nazywam zespół Aspergera.

Wprawdzie w maju nazwa ta przejdzie do historii z wprowadzeniem DSM V, ale nie planuję anty-świętowania z tego powodu. Rozumiecie Państwo – do zmian można się przyzwyczaić. Mnie się to udało, jak wiele innych rzeczy w moim niespełna 20-letnim życiu. Wprawdzie unikam myślenia o sobie, że jestem wyjątkowa, ale przecież najczęściej roztrząsamy to, co chcemy wymazać z pamięci. Nigdy nie zapomnę, jak bibliotekarka w gimnazjum poleciła mi książkę „Pan raczy żartować, panie Feynmann!” ze słowami: o geniuszu dla geniusza. Tak, pomyślałam wtedy, że sobie raczy żartować. Dopiero wynik mojego testu na inteligencję uświadomił mi raz a skutecznie, że miała rację.

Liczby nie kłamią. Chyba dlatego ludzkość ma problemy z matematyką. Coraz ciężej jest przyjąć coś takim, jakim jest. Przecież ludzki umysł działa niczym komputer, z założenia jest od niego doskonalszy. Może stąd te nagromadzenie błędów, bo podświadomie nie chcemy widzieć prawdy? Czemuś musi służyć zabawa z zaokrąglaniem, przybliżaniem, zmienionym zapisem. Po co się oszukiwać, że jesteśmy w stanie ogarnąć nieskończone? Stąd już tylko kolejny krok do eufemizmów. Dyplomatycznego chuchania. Niechęci do zmierzenia się z prawdą. Nasze społeczeństwo wciąż się tego boi. Ciągle nie wierzy. Mam już całkiem pokaźną kolekcję ludzkich reakcji na nagłe, autystyczne objawienia, z czego moja ulubiona to coś w stylu: „Ty? Ty nie możesz mieć…!” Dlatego autyści na ogół są wykluczeni podwójnie, jeśli nie potrójnie – uwięzieni przez własny umysł, oglądani krzywym okiem przez resztę, a na zasadzie sprzężenia zwrotnego – zawracani ku alienacji.

Znam to. Na własnym przykładzie.

Różnica polega na tym, że rzecz po imieniu nazwano dopiero dwa lata temu. Paradoksalnie, kiedyś tego nie rozumiałam, dziś jestem za to wdzięczna. Wczesna diagnoza może czasem zaszkodzić; zamknąć drogę do adaptacji społecznej. Piętno kalectwa działa hamująco. Kiedy patrzę, z czym mierzą się obarczeni tą wiedzą rodzice oraz dzieci, widzę niestety, to, co widzi reszta społeczeństwa: poważne zaburzenie, może nawet skreśloną przyszłość.

Mam wiele wspomnień, które wirują w głowie jak wzbity kurz, ilekroć mój autyzm gdzieś tam próbuje się ocalać od zapomnienia. Gdzieś majaczy mi Koło Fortuny, z którego nauczyłam się czytać, gdy miałam trzy lata (kojarzy mi się z hiperleksją, choć pewności nie mam). Pamiętam pozytywkę z przeraźliwie smutną melodią, która doprowadzała mnie do płaczu, bo nie mogłam znieść jej dźwięku. Widzę wtedy wycinanie figur na teście w poradni psychologiczno-pedagogicznej, kiedy miałam szansę na pójście rok wcześniej do szkoły. Nie udało się, bo byłam gotowa jedynie w sferze intelektualnej. Do końca zapamiętam uciążliwe wybuchy płaczu, których źródła nie znałam, dokuczające mi przez całą edukację aż do dziś; swoje nieudolne próby nawiązania kontaktów, dosłowność. Przyznaję: zdarzało mi się pisać obraźliwe wiersze, konstruować dziwne teksty, takie jak „Kartoteka chorób fikcyjnych” powiedzieć coś zdecydowanie nie w porę czy robić dość niewybredne kawały – pamiętam skonstruowaną, brudzącą dmuchawkę, gdzie pociskami były zapałki wymieszane z kremem Bambino z klejem typu Magik, którą z upodobaniem plułam ludziom na bluzy. Do historii przejdzie też smalec, który wrzuciłam nielubianej przez nas koleżance, narażając ją na atak śmiechu w klasie. Trzeba wiedzieć, że była tam osoba ze zdiagnozowanym już zespołem Aspergera i to dzięki niej takie słowa, jak smalec czy salceson zyskiwały inne, wzbudzające wesołość znaczenie. Nieszczęsny smalec miał trafić właśnie tam w akcie zemsty za złe traktowanie. Przy tych i innych rzeczach pozostałam jednak zawsze osobą wzorową, z silnym poczuciem samokontroli. Jestem dozgonnie wdzięczna mojej polonistce z gimnazjum, której upór w szlifowaniu mojego specyficznego polskiego pozwolił mi na swobodniejsze korzystanie z tego języka, jak również dyrektorowi, wychowawcy i życzliwym mi nauczycielom, dzięki czemu mogłam tak wiele osiągnąć. Gdyby nie oni, zapewne nigdy nie zdobyłabym tylu tytułów finalisty czy laureata w konkursach przedmiotowych. Zawsze walczyłam o najwyższe noty, co doprowadziło do trzykrotnego zdobycia najwyższej średniej w szkole; z czego dwukrotnie ex aequo z moim kolegą z klasy gimnazjalnej. Z tego tytułu miałam również zaszczyt otrzymać stypendium Prezesa Rady Ministrów. Można? Można!

I to zacięcie w japońską stronę od małego dziecka, realizowane do dziś…
Recytowanie książek fragmentami i upodobanie do rzucania cytatami…
Ponadprzeciętna pamięć, choć daleko jej do sawantów…
Wiecznie niezawiązane sznurowadła…
Ustawiczne mylenie kierunków…
Przywiązanie do jednego rodzaju muzyki…

Tak, mogę mieć zespół Aspergera!

Przehandlowałam swoją społeczną nieporadność na wysiłek intelektualny. Próbowałam różnych rzeczy; startowałam w różnych konkursach, gdzie nabywałam różnych doświadczeń. Prawdopodobnie sporo przesadzałam i pracowałam ponad stan, ale to chyba zostanie mi już na zawsze. Co zgarnęłam, to moje – satysfakcja, pozycja, szacunek, przynajmniej w jakimś stopniu. Przebywanie na świeczniku w rodzinnym mieście trochę mi zaszkodziło, ale dziś znów zadzieram kiecę i lecę!

Nie żałuję niczego.

Dziś studiuję filologię angielską w Poznaniu i wcale nie jestem genialnym studentem. Mam problemy z wymową i mentalną zmianą języka, ale wciąż robię postępy, co motywuje mnie do działania. Wprawdzie musiałam zrezygnować z japonistyki (jeszcze wtedy się nie dostałam – przyp. aut.), ale kto wie? Życie przypomina grę w szachy: kiedy wytrącą Ci królową, graj czarnym koniem. Wychodząc z tego założenia, skaczę z pola na pole, nie dając przewidzieć swoich ruchów, choć takimi bywają, i walczę o niezależność. Nie, zawsze genialna, idealna nie muszę być. Nie muszę chcieć. Ja nic nie muszę, a już na pewno udowadniać swojej wartości. Znam ją. Ani autyzm, ani zespół Aspergera nie skreślają nikogo; co nie znaczy, że można usprawiedliwiać się diagnozą. Absolutnie do tego nie zachęcam.

(…) Ze zdjęciami kojarzą mi się przede wszystkim takie frazy, jak „uśmiechnij się!” (często nie chciałam), „aktorka jednej twarzy” czy wręcz „psychopatka”. Chcę powiedzieć głośno: to nieprawda. Żadna osoba z autyzmem nie jest nieczułą maszyną, bezmimiczną lalką. To, co się ludziom wydaje, niekoniecznie musi takie być. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni! Słyszałam nie raz, że autyzm równa się brak emocji. To nieprawda. Autyzm i emocje się nie wykluczają!

Od siebie: Mogę wszystko. Potrafię wiele. Ile chcę?
Jak powiedziano niegdyś w Dekalogu Kieślowskiego – wszystko jest w Tobie.